Friends HLILogoHLI Human Life International - Polska
Polski serwis pro-life

    Dziś w dniu 12 maja obchodzimy Miedzynarodowy Dzień Pilęgniarek i Położnych. W tym dniu trudno nie wspomnieć o służebnicy Bożej, położnej Stanisławie Leszczyńskiej.  Jak się człowiek przebudzi, to zwykle udaje mu się trafić nogą tylko do jednego pantofla. Jak mamę wzywano w nocy, to często właśnie w jednym pantoflu wybiegała – wspominał syn Stanisławy Leszczyńskiej, Bronisław. – I tak się też modliła do Matki Bożej: załóż chociaż jeden pantofelek, ale przybądź z pomocą. Mama mówiła, że się nigdy nie zawiodła.

Stanisława Leszczyńska urodziła się w 1896 r. w Łodzi. Gdy miała 12 lat, jej rodzice postanowili przeprowadzić się do Rio de Janeiro. Do Polski wrócili po dwóch latach. W 1916 r. poślubiła łódzkiego drukarza, Bronisława Leszczyńskiego. Wkrótce małżonkowie przenieśli się do Warszawy, gdzie Stanisława podjęła naukę w Szkole Położniczej. Wychowali razem czworo dzieci: Sylwię, Bronisława, Stanisława i Henryka. W czasie I wojny światowej pracowała w Komitecie Niesienia Pomocy Biednym. Po wybuchu II wojny światowej zaangażowali się w pomoc Żydom, co doprowadziło wkrótce do aresztowania całej rodziny przez gestapo. Dwaj synowie trafili do Mauthausen-Gusen, a Stanisława z córką zostały wysłane do Auschwitz-Birkenau. Mąż położnej zginął w powstaniu warszawskim.

Stanisława przemyciła do obozu niemieckie papiery potwierdzające zawód. Na początku pobytu w Auschwitz trzymała je – co, biorąc pod uwagę tamtejsze warunki, graniczy z cudem – cały czas przy sobie. Kiedy dowiedziała się, że niemiecka położna zachorowała, poszła do lekarza obozowego i zaoferowała swoją pomoc dla rodzących. Niemiec nie rozstrzelał jej za tę zuchwałość, ale skierował do pracy.

Jak napisała w Raporcie położnej z Oświęcimia:

Do maja 1943 r. dzieci urodzone w obozie były w okrutny sposób mordowane: topiono je w beczułce (…). Po każdym porodzie (…) dochodził do uszu położnic głośny bulgot i długo się niekiedy utrzymujący plusk wody. Wkrótce po tym matka mogła ujrzeć ciało swojego dziecka rzucone przed blok i szarpane przez szczury.

Stanisława usłyszała rozkaz: noworodki mają umrzeć. Była niskiego wzrostu, ale potrafiła przeciwstawić się Niemcom. Odpowiedziała: „Nie! Dzieci zabijać nie wolno!” I… przyjęła ok. trzech tysięcy porodów. Ani jedno dziecko nie urodziło się martwe. Nie umarła też żadna rodząca. Takimi statystykami nie mogły się wówczas poszczycić nawet najlepsze kliniki na świecie.

Położna przyjmowała porody na przewodzie kominowym biegnącym wzdłuż baraku. Zamiast opatrunków do dyspozycji miała brudny koc, który aż trząsł się od wszy. Kobiety suszyły pieluszki na brzuchu lub udach – wieszanie ich w baraku karane było śmiercią.

Stanisława Leszczyńska wspominała: W bloku panowały ogólnie: zakażenia, smród i pełno było wszelkiego rodzaju robactwa. Roiło się od szczurów, które odgryzały nosy, uszy palce czy pięty opadłym z sił i nie mogącym się poruszać ciężko chorym kobietom. (…) Szczury, wypasione na zwłokach, wyrosły jak potężne koty. (…) lgnęły one do cuchnącego zapachu ciężko chorych kobiet, których nie było czym umyć i dla których nie miałyśmy świeżej odzieży. O wodę niezbędną do obmycia rodzącej matki i noworodka musiałam starać się sama, przy czym przyniesienie jednego wiadra wody pochłaniało około dwudziestu minut.

W obozie koncentracyjnym wszystkie dzieci – wbrew wszelkim przewidywaniom – rodziły się żywe, śliczne i tłuściutkie. Natura, przeciwstawiając się nienawiści, walczyła o swoje prawa uparcie, niezłomnymi rezerwami żywotności.

„Wśród tych koszmarnych wspomnień snuje się w mej świadomości jedna myśl. Mianowicie wszystkie dzieci urodziły się żywe. Ich celem było – żyć. Przeżyło obóz zaledwie trzydzieści. Kilkaset dzieci wywieziono do Nakła w celu wynarodowienia, przeszło 1500 utopiły Klara i Pfani [niemiecka położna i jej pomocnica – red.], z górą 1000 dzieci zmarło wskutek zimna i głodu”.

Więźniarki nazywały Stanisławę Leszczyńską „mateczką” i „aniołem dobroci”, który – jak napisała potem w wierszu Elżbieta Salomon, jedna z oświęcimskich mam – zstąpił, żeby dać „wieść przyszłym wiekom, że tam, pośród śmierci, w nędzy i brudzie, tam też powiła Jezusa – Maryja w pasiaku”. Każde nowo narodzone dziecko położna natychmiast chrzciła z wody.

Jak opowiadał Bronisław Leszczyński, pewnego razu w wigilię położna dostała od rodziców paczkę z chlebem. Pokroiła go, położyła na kawałku tektury i rozdała więźniarkom jak opłatek. Nagle do baraku wszedł dr Mengele – „anioł śmierci”. „Matka szukała jego wzroku, on opuścił oczy i powiedział, że przez mały moment wydawało mu się, że jest człowiekiem. I komu to mówił, więźniowi, Polce. Odszedł, nie było prześladowań. Ludzie wiedzieli, że ona miała nad nimi przewagę”.

Gdy nie wiedziała co robić, śpiewała. Tam, gdzie się znajdowała, była muzyka. Jak wspominał jej syn, „w domu (…) była piosenka, śpiew, dowcip, pocałunek, patrzenie w oczy, kwiaty. Małe niebo”. Gdy zmarła, bliscy włożyli jej do trumny strunę cytry.

Lubiłam i ceniłam swoją pracę, ponieważ bardzo kochałam małe dzieci. Może właśnie dlatego miałam tak wiele pacjentek, że nieraz musiałam pracować po trzy doby bez snu.

Stanisława była też bardzo pobożna. Modliła się rano, wieczorem, przed posiłkami i pracą. Zazwyczaj do Matki Bożej. Zawsze kreśliła też znak krzyża nad rodzącą i noworodkiem.

Któregoś dnia Leszczyńska przyjęła poród wilnianki skazanej za pomoc partyzantom. „Bezpośrednio po urodzeniu przez nią dziecka przywołano jej numer. Poszłam ją wytłumaczyć, lecz to nic nie pomogło, spotęgowało tylko gniew. Zorientowałam się, że wzywają ją do krematorium. Owinęła dziecko w brudny papier i przycisnęła do piersi. Usta jej poruszały się bezgłośnie, widocznie chciała zaśpiewać maleństwu piosenkę, jak to nieraz czyniły tam matki, nucąc przeróżne kołysanki, którymi pragnęły wynagrodzić dzieciom dręczące je zimno, głód i niedolę. Wilnianka nie miała sił i nie mogła wydobyć głosu, tylko łzy cisnęły się jej spod powiek, padając na główkę małego skazańca”. To wydarzenie na chwilę osłabiło jej nadzieję. Nigdy nie straciła jednak poczucia sensu swojej pracy.

W niej była ogromna siła moralna. Była delikatna i mocna zarazem. Nigdy nie widziałem jej bezradnej. Prostymi słowami potrafiła dotrzeć do człowieka. Po jej śmierci jedna kobieta opowiedziała mi, że mama przez dwie noce i dwa dni pomagała jej rodzić. Ta kobieta wspominała, jak mama plotła jej warkocze, jak jej pomagała w bólu.

Stanisława Leszczyńska zmarła 11 marca 1974 r. na nowotwór jelit.  Obecnie toczy się jej proces beatyfikacyjny. 

[Za: aleteia.org.pl, pielgrzym.pelplin.pl, zdj. Marek BAZAK/East News]