8 maja 1896 roku w Łodzi urodziła się Stanisława Leszczyńska, położna z niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau.
Była córką stolarza Jana Zambrzyckiego i Henryki – pracownicy łódzkiej fabryki włókienniczej. Jako 12-letnia dziewczynka wraz z rodziną wyemigrowała do Rio de Janeiro. Spędzili tam 2 lata. Po powrocie wróciła do przerwanej edukacji w gimnazjum. Pobyt w Brazylii zaprocentował nie tylko egzotycznymi doświadczeniami, ale także znajomością języka portugalskiego i niemieckiego.
W czasie I wojny światowej Stanisława pracowała w Komitecie Niesienia Pomocy Biednym. Jesienią roku 1916 wyszła za mąż za zecera Bronisława Leszczyńskiego. Urodziło im się czworo dzieci córka Sylwia i synowie: Bronisław, Stanisław i Henryk. Chcąc zrealizować swoje zawodowe powołanie w 1920 r. przeniosła się na dwa lata do Warszawy, gdzie ukończyła z wyróżnieniem szkołę położniczą.
II wojna światowa zastała rodzinę Leszczyńskich w domu przy Żurawiej, na łódzkich Bałutach. W czasie niemieckiej okupacji cała rodzina zaangażowana była w pomoc żydowskim przyjaciołom, zaś mąż i synowie działali w Narodowych Siłach Zbrojnych, co w nocy z 19 na 20 lutego 1943 roku było przyczyną aresztowania całej ich szóstki. 7 kwietnia matkę i córkę osadzono w obozie żeńskim Auschwitz-Birkenau, a ojciec i synowie po śledztwie trafili w czerwcu do KL Gross-Rosen.
Kiedy doktor Josef Mengele krzyknął jej w twarz: Befehl ist Befehl, usłyszał ciche, ale równie stanowcze: Nein. Miała odwagę bezkompromisowo i z narażeniem własnego życia stanąć w obronie każdego nowonarodzonego w piekle Oświęcimia, bezbronnego życia. Bo dzieci zabijać nie wolno, nigdy – dodała po niemiecku. W obozie Auschwitz-Birkenau, gdzie wraz z córką spędziła 668 dni, od świtu do świtu z największym oddaniem i niepojętą cierpliwością pomagała dzieciom przychodzić na świat, a ich uwięzionym, upokorzonym matkom uśmierzała ból, tamowała łzy i krwotoki. W tym skrajnie upodlonym, brudnym, zawszonym, zziębniętym, pełnym chorób i głodu świecie, modląc się i w pełni rozumiejąc ważność ludzkiego istnienia, podnosiła je do rangi świętości – każdy poród otoczony był największą troską i fachową precyzją, każdy noworodek umyty, ochrzczony, z szansą na śmierć nie w „kuble z szajsą”, jak rozkazywali niemieccy oprawcy, lecz u boku matki.
Stanisława otrzymała numer 41335 i od razu, zamiast rozpaczać, wzięła się do pracy, jaką znała i kochała. Aż do wyzwolenia obozu pełniła funkcję położnej, co Niemcy, brzydząc się niearyjskimi dziećmi, znajdowali jako bardzo przydatne. Porody umęczonych, wygłodzonych, przerażonych matek odbierane były w warunkach nieludzkich, w brudzie, na zimnie, wśród robactwa. Większość noworodków skazana była na natychmiastową śmierć. Dzieci odchodziły, wiele matek „poszło za nimi”… Stanisława Leszczyńska słynęła z tego, że kobiety, których porody nadzorowała, przedziwnym zrządzeniem nie miały nigdy żadnych zakażeń, pęknięć ani powikłań. Dzieci najsłabsze, skazane na śmierć przez choroby i głód (wynędzniałe kobiety nie miały pokarmu), umierały zawinięte w szmaty lub stare papiery w objęciach swych matek, w godności należnej człowiekowi, nie zaś, jak chciał tego Mengele i inne oświęcimskie bestie, w żeliwnym wiadrze na odpady. Każdemu porodowi, jakiego była akuszerką, wtórował szept modlitwy. Maria Salomon, jedna z oświęcimskich młodych matek, wspomina: Porody odbywały się na przewodzie kominowym. Leżał na nim tylko czarny, cienki koc, aż drgający od wszy. (…) Ona cudów dokonywała, żeby w tym nieopisanym brudzie i smrodzie, gdzie roiło się od szczurów i robactwa, stworzyć nam ludzkie warunki. Pracowała przy nas dzień po dniu, noc po nocy. Czasem zdrzemnęła się na chwilę, ale zaraz zrywała się i biegła do którejś z jęczących. Co znaczyło móc liczyć na kogoś tam, w tym piekle, co znaczyło doznać czyjejś troski, opieki, serdecznej dobroci – wiedzą tylko ci, którzy tam byli. Ona ratowała nas i naszą wiarę. W Boga. W ludzi. I to było może ważniejsze niż chleb. Hitlerowskie władze lagru nakazały położnym zabijać przychodzące na świat dzieci, ale Leszczyńska nie wykonała ani jednego takiego rozkazu. Wspierała każdą obolałą matkę, prowadziła akcje porodowe z najwyższą starannością, odcinała pępowiny od łożysk, choć w przypadku niemowląt żydowskich było to kategorycznie zakazane – jakimś cudem przez prawie dwa lata pracy udało się to przed Niemcami ukryć. Pani Leszczyńska była wzorem. Tam, gdzie ludzie wielcy i dorośli przestawali być ludźmi, chęć przeżycia obozu mroziła ich serca, ona, drobniutka, słaba kobieta była siłaczem dobra – tak ją wspomina współwięźniarka Maria Oyrzyńska (40275). Ostatni poród przyjęła w płonącym baraku, ponieważ Niemcy, ustępując z obozu, podpalali kolejne bloki. Podczas ewakuacji ukryła się z córką między najciężej chorymi kobietami, by móc się nimi i ich dziećmi opiekować. Pracowała aż do chwili, gdy pieczę nad położnicami i noworodkami przejął Czerwony Krzyż.
Obie – Stanisława i Sylwia – piekło Oświęcimia przetrwały. Z obozu wyszły 2 lutego 1945 roku, a w kwietniu dotarły do Łodzi. Szczęśliwie z wojennej tułaczki wrócili też wszyscy synowie. Mąż zginął w Powstaniu Warszawskim. Pracowała do końca, oddana na każde wezwanie, utrzymywała po wojnie cały dom, doskonale wykształciła dzieci. Koszmar obozu opisała dopiero w roku 1957 w książce „Raport położnej z Oświęcimia”.
Oszacowanie liczby dzieci, jakie dzięki niej przeżyły, jest obecnie niemożliwe. Ona sama podała 3 tysiące, ale wziąwszy pod uwagę długość jej pobytu w obozie i dane świadków, mówiące często o kilku porodach odbieranych jednocześnie, narodzin tych mogło być więcej. Do tego dodać należy, że dzieci umierające zaraz po urodzeniu nie były przez Niemców ewidencjonowane, dokumentacja nie wnosi więc faktów.
Stanisława Leszczyńska zmarła 11 marca 1974 roku na nowotwór. Jej pogrzeb na cmentarzu św. Rocha był wielotysięczną manifestacją ludzi, którym pomogła – znicze i bukiety kwiatów ciągnęły się po horyzont. W roku 1996 jej szczątki przeniesione zostały do podziemnej krypty kościoła pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, w którym 78 lat wcześniej została ochrzczona, gdzie przyjęła I Komunię, była bierzmowana, wzięła ślub.
W roku 1992, decyzją abpa Władysława Ziółka, rozpoczął się proces beatyfikacyjny Stanisławy Leszczyńskiej, który trwa do dziś. Świadectwa ludzi, którzy po wojnie zrelacjonowali jej nieocenioną, obozową działalność, są dotychczas niepodważone.
[Za: wPolityce, Jola Sowińska-Gogacz, z dn. 09.05.2016]