Rozmowa z kanadyjskim psychiatrą, prof. Philipem Ney'em
Jak Pan odkrył, że tzw. aborcja powoduje konsekwencje nie tylko w życiu kobiety, ale także u rodzeństwa abortowanych dzieci?
Około 30 lat temu przyszła do mnie matka z córką i mówi: Proszę, pomóż mi, nie wiem, co się dzieje z moją córką. To jedyne moje dziecko, bardzo ją kocham. Ciągle płacze, nie może spać, nie chce chodzić do szkoły. Wszystko z powodu koszmaru, który jej się przyśnił.
Jako psychiatra dziecięcy uważnie słucham historii, które opowiadają mi dzieci. Zapytałem dziewczynkę: Opowiesz mi o swoim śnie? Dziewczynka śniła, że razem z trójką rodzeństwa wchodzi do tunelu z piasku. W pewnym momencie tunel zapada się, grzebiąc trójkę jej rodzeństwa. Ona zostaje ze złamanym sercem i nie może się z tym pogodzić. Prosiłem, żeby opowiedziała mi o tych dzieciach ze snu. Na co ona: To są moi braciszkowie i siostrzyczki. Pytałem dalej: Czy możesz podać ich imiona?. Nie wiem, jakie noszą imiona, ale wiem, że to są moi bracia i siostry – odpowiedziała dziewczynka.
Wtedy poprosiłem matkę, żeby opowiedziała mi o wszystkich swoich ciążach. Najpierw usłyszałem: Doktorze, ale to jest moje jedyne dziecko!. Miałem jednak taką intuicję, żeby pytać dalej: Nie, powiedz mi o wszystkich swoich ciążach. Kobieta zaczęła płakać i wyznała, że miała trzy wczesne poronienia. Ten przypadek był dla mnie sygnałem, że dziecko może wiedzieć o utraconym rodzeństwie, chociaż matka nigdy mu o tym nie powiedziała i nawet jeśli upierała się, że nie miała więcej dzieci. Połączyłem te fakty i po wielu innych wywiadach i obserwacjach klinicznych mogłem z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że dzieci w jakiś sposób wiedzą lub przeczuwają, że w ich rodzinie doszło do utraty dziecka. Sposób, w jaki zmarło ich rodzeństwo pozostaje nie bez znaczenia dla rozwoju żyjących dzieci.
Jeśli dzieci czują, że miały rodzeństwo, to dlaczego nie pytają o nie rodziców?
W rodzinie, w której miała miejsce tzw. aborcja, jednym z charakterystycznych objawów u dzieci, jest wrodzony lęk przed pytaniem. Dziecko chce zapytać, a jednocześnie boi się, bo nie chce konfrontacji z faktem, że jego matka była w stanie kogoś zabić. Dzieci zadają więc różne pytania krążące wokół tego tematu, który wydaje im się nazbyt straszny do poruszenia. W końcu jednak pytają: Mamo, czy miałaś aborcję? Zazwyczaj słyszą: Co ty mówisz, przecież ja chodzę codziennie do kościoła, jak możesz mi zarzucać aborcję? Na scenie pojawia się wówczas ojciec i dodaje: Jak możesz tak zasmucać matkę! Dziecko przestaje więc pytać. Jednym z symptomów w takiej rodzinie staje się pseudosekret, którego bronią rodzice i dzieci. To skutkuje tym, że dziecko omija drażliwy temat, ale jednocześnie traci naturalną ciekawość świata, przestaje pytać i przestaje rozwijać swoją psychikę.
Co dzieje się w psychice dziecka, które czuje, że mama zabiła jego rodzeństwo?
Najbardziej charakterystyczne dla ocalonych od aborcji osób jest poczucie: Ja nie zasługuję na to, żeby mieć prawo do życia. Po wojnie przeprowadzano wywiady z osobami, które przetrwały obozy śmierci. Stwierdzono, że nie były szczęśliwe z powodu swego ocalenia. Uważały, że to one powinny zginąć. Miały tendencje samobójcze. Podobnie dzieje się z osobami, które przeżyły czystki etniczne, z żołnierzami, którzy przeżyli wojnę, a ich koledzy zginęli. Taki stan winy egzystencjalnej przeżywają też osoby żyjące w rodzinie, gdzie miała miejsce aborcja. Ocaleńcy czują związek emocjonalny z abortowanym rodzeństwem. Gdziekolwiek są, nieświadomie szukają swojego brata, siostry, nawet rozglądając się odruchowo na ulicy.
Margaret Sanger, założycielka Planned Parenthood (Świadome Rodzicielstwo), które proponuje "regulację poczęć" poprzez tzw. aborcję, czyli zabicie dziecka wypromowała zdanie: „Każde dziecko ma być chciane”. Twierdzę, że jest to bardzo złowrogie zdanie. Ono wydaje się mówić, że dobrem jest „być chcianym”. Rodzice mówią dziecku: Jesteś kochany, bo chcieliśmy cię. Postawię tu pytanie, które zadają „ocaleńcy”: Chcieliście mnie, ale po co, w jakim celu, do czego mam wam służyć? Co byłoby, gdybym nie był chciany?
Jedną z charakterystycznych cech „ocaleńca” jest brak zaufania do rodziców. Boją się swojej matki, ale jednocześnie nie ufają ojcu. Myślą: Ojcze dlaczego cię nie było, kiedy trzeba było chronić przed zabiciem moje rodzeństwo? Te dzieci nie ufają też innym osobom, które uosabiają autorytety ojcostwa czy tym, które pełnią funkcje społeczne, jak policjanci.
Jak więc zachowują się „ocaleńcy”?
W ramach radzenia sobie z winą egzystencjalną i nieustannym lękiem szukają w życiu różnego rodzaju przyjemności. Będą się często oddawać zabawie, bo to pomaga im poradzić sobie z niepokojem. Możemy sobie łatwo wyobrazić taką analogię z czasami rzymskimi, kiedy ludzie chcieli tylko zabawy i igrzysk.
„Ocaleńcy”, z wszystkimi konfliktami, jakie w sobie przeżywają, stają się idealnymi kandydatami na żołnierzy. Skoro nie mają poczucia własnej wartości, to nie ma dla nich znaczenia czy zostaną w walce zabici. Tym samym nie mają oporów przed zabijaniem innych. Wiele osób zadaje sobie dziś pytanie, jak możliwe jest uczestnictwo w atakach terrorystycznych czy przypinanie sobie materiału wybuchowego do ciała i wysadzanie się w powietrze. Nie dziwię się takim zachowaniom, bo ich uczestnikami są często właśnie „ocaleńcy”. Aborcje zdarzają się również wśród muzułmanów, choć to temat tabu.
Wskazuje to na jeszcze jedną charakterystyczną cechę „ocaleńca”: boją się śmierci, a jednocześnie igrają z nią. Angażują się w różnego rodzaju ryzykowne zachowania, mogą to być sporty ekstremalne, forsowna jazda samochodem czy sięganie po narkotyki.
Jeśli dziecko otrzyma w rodzinie dużo miłości, to czy mimo wszystko nie wystąpi u niego syndrom "ocaleńca"?
To nawet czyni jego sytuację gorszą. Proszę sobie wyobrazić, że jest się schwytanym przez grupę ludzi słynących z okrucieństwa, którzy stają się dla nas uprzejmi. Chodzi się wtedy z taką myślą w głowie: Są dla mnie tacy mili, ale w którymś momencie mogą mnie zabić. Epatowanie miłością zbiega się tu z poczuciem egzystencjalnej winy, że przeżyłem ja, a nie moje rodzeństwo. Te dwa czynniki sprawiają, że dziecko staje się bardzo narcystyczne, skupione na sobie. Narcyzm jest bardzo trudny do leczenia, a jednocześnie staje się coraz bardziej popularny i charakterystyczny dla współczesnego społeczeństwa.
Czy „ocaleńcy” zakładają rodziny?
Nie chcą zawierać małżeństw i nie chcą mieć dzieci. Czują się zazdrośni o kogoś, komu poświęca się więcej uwagi. Jeśli „ocaleniec” zwiąże się z drugą osobą, która ma taki sam problem, wtedy obydwoje do siebie „przylegają” w przekonaniu: Ta druga strona rozumie mnie, rozumie mój problem, jest taka sama. Jeśli zostają razem, stosują metody zapobiegające poczęciu dzieci. Trudniej im przeżywać radość w kontaktach seksualnych, mają mniejszy kontakt z własnymi emocjami. Współżyjąc mają częściej kontakty oralne, analne. W ten sposób dochodzi do rozwoju różnych chorób.
Jaki wpływ ma ten syndrom na życie społeczne?
Problem będzie narastał. Śmiem twierdzić, że obecnie ponad połowa populacji dotknięta jest syndromem „ocaleńca”. Widać u nich brak zaangażowania w życie społeczne, zainteresowania tym, co dzieje się w ich kraju. Takie osoby nie chodzą na wybory. W Kanadzie niektóre partie zastanawiają się nad tym czy nie wprowadzić obowiązku głosowania. „Ocaleńcy” nie chcą mieć dzieci, nie wchodzą w role rodzicielskie. Proszę zauważyć, Niemcy, Japonia i inne kraje chcą desperacko zwiększyć przyrost naturalny i zachęcić do posiadania dzieci. Władze w Chinach apelują do młodych, żeby mieli więcej niż dwoje dzieci. Młodzi ludzie, odpowiadają: Nie jesteśmy zainteresowani, nie chcemy kolejnego dziecka. Chociaż rządy państw bardzo starają się zachęcić do rodzenia dzieci, to tak długo dopóki ludzie nie uporają się z problemem aborcji i ich konsekwencjami, to nie będziemy w stanie żadnymi środkami zwiększyć przyrostu naturalnego.
Czy osoby z syndromem „ocaleńca” można wyleczyć, przywrócić społeczeństwu?
Leczenie ocalonych jest trudne. Rodzeństwo abortowanych dzieci niesie swoje zranienia do końca życia. Opracowałem program terapeutyczny „Żywa Nadzieja”, którego celem jest odbudowa osobowości po traumie. Poprzez terapię pomagamy osobom z syndromem „ocaleńca” rozpoznać źródła trudności, z jakimi się zmagają oraz nabrać większego zaufania do siebie i innych. Poprawiamy jakość bliskich relacji i funkcjonowanie w życiu codziennym. Pracując z osobami zranionymi przez aborcję pomagamy w naturalnym procesie zdrowienia, którym tak naprawdę zawiaduje Bóg. Kim byłbym, gdybym powiedział, że Bóg nie może tego zrobić?
***
Prof. Philip G. Ney (1935), kanadyjski psychiatra, psycholog i psychoterapeuta, profesor uniwersytetów w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i w Nowej Zelandii; wieloletni kierownik oddziałów psychiatrycznych, członek towarzystw psychiatrycznych i psychoterapeutycznych. Od czterdziestu lat zajmuje się badaniami nad traumą psychiczną, zaniedbaniem i przemocą wobec dzieci, a także ich związku ze stratami okołoporodowymi (prenatalnymi i perinatalnymi). Stworzył program poświęcony kompleksowej psychoterapii osób z takimi doświadczeniami. Opisał syndrom osoby ocalonej od aborcji i naukowo wyodrębnił charakterystyczne dlań symptomy. Założył International Institute of Pregnancy Loss and Child Abuse Research and Recovery oraz International Hope Alive Counsellors Association. Więcej informacji o programie terapii „Żywa Nadzieja” na stronie www.zywanadzieja.pl
[Za:Idziemy, listopad 2014 r.,rozm. Irena Świerdzewska zdj. Unsplash/Janko Ferlič]