W przypadku utraty dziecka, mama nie przestaje być mamą. Realizuje macierzyństwo w sposób duchowy. Często uświadamiam mamom, z którymi pracuję, że mogą i powinny myśleć o sobie, że są mamami. Mają do tego prawo - w rozmowie z Joanną Całko mówi Agnieszka Wodzyńska z Fundacji Donum Vitae, która wspiera rodziców po stracie dzieci, prywatnie jest mamą trójki dzieci: Szymka i Marysi na ziemi, Basi w niebie.
Joanna Całko: Czytałam twoje świadectwo i widziałam wywiad z tobą w telewizji. Na co dzień działasz w Fundacji Donum Vitae ściśle związanej z tematyką straty dzieci. Jak to się stało, że związałaś się z tą fundacją?
Agnieszka Wodzyńska: To fundacja znalazła mnie. Po naszej stracie zaczęłam głośno o niej opowiadać i tak fundacja rozpoczęła współpracę ze mną. Od czterech lat jestem z nią związana, pracuję w niej. Zajmuję się wsparciem dla rodziców po stracie dziecka, ale także m. in. koordydynuję organizację związaną z pochówkiem zbiorowym dzieci utraconych na terenie całej archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej.
Kto i jak może się z wami skontaktować?
Mamy numer alarmowy, na który może zadzwonić rodzic po stracie. Odbieramy telefony z całej Polski i staramy się pokierować rodziców do odpowiednich osób czy instytucji lokalnie. Dlatego zbieramy informacje z różnych miast na temat możliwości pochówku dzieci, na temat procedur z tym związanych czy kontaktów do osób zajmujących się wsparciem psychologicznym lub duchowym. Mimo, że działamy na terenie województwa zachodniopomorskiego, w zasadzie staramy się pomagać rodzicom na terenie całej Polski.
W każdym rejonie te procedury są inne. Nie zawsze są pochówki zbiorowe. Szpitale często podają sprzeczne informacje, parafie nie wiedzą nic. Rodzic łatwo może się pogubić. Sama tego doświadczyłam.
Fundacja działa także w obszarze praw rodziców. W gminach, które są na terenie naszej diecezji, udało się spotkać zarówno z władzami gmin, jak i przedstawicielami kurii czy szpitali i wypracowaliśmy wspólny front dotyczący pochówku dzieci utraconych oraz procedur. Współpracujemy z każdym z tych organów. Dbamy, żeby rodzice mieli pakiet rzetelnej informacji i wsparcie.
Wspierasz rodziców po śmierci dziecka i sama jesteś mamą po stracie. Kiedy to się wydarzyło?
W 2015 roku. Mieliśmy już jedno dziecko i zdecydowaliśmy się na kolejne. Przygotowałam się do tej ciąży, była w pełni chciana i wyczekiwana. Na początku nic nie wskazywało na to, że coś może pójść nie tak. Bardzo szybko zaszłam w ciążę, z czego się ucieszyliśmy, a początki były wręcz podręcznikowe. Dopiero w okolicach 19. tygodnia, czyli w piątym miesiącu, na chwilę trafiłam do szpitala z niewielkim krwawieniem. Jednak po trzech dniach zostałam wypuszczona do domu, bo nic się nie działo, wszystko się uspokoiło. Prawie dwa tygodnie później pojawiły się u mnie skurcze i okazało się, że znowu musiałam się udać do szpitala w celu uzupełnienia magnezu. W dniu, w którym miałam zostać wypisana do domu, ponownie pojawiły się plamienia. Dostawałam leki rozkurczowe, progesteron, kroplówki. Sytuacja była niepokojąca, ale nic więcej się nie działo. Wyniki badań były dobre. Nasza córka Basia rozwijała się w moim brzuchu prawidłowo.
Jednak nie wróciłaś szybko do domu?
Pamiętam, że to był 9 sierpnia. Czułam się dobrze. Wstałam do łazienki z myślą, że zaraz będzie obchód i pewnie mnie wypiszą do domu. W łazience zdarzenia potoczyły się jak w filmie. Nagle moje ciało przeszył ogromny ból. Najpierw ból, który przeszywa ciało, później osunęłam się na podłogę i zobaczyłam kałużę krwi. Ból był na tyle silny, że nie dałam rady podejść do włącznika, którym mogłabym dać znak, że potrzebuję pomocy. Zebrałam resztki sił i zaczęłam krzyczeć. Do łazienki weszły dwie położne i lekarz. W przerwie między skurczami podtrzymywana pod pachami dowlekłam się na salę porodową, która znajdowała się akurat najbliżej łazienki. Usłyszałam: „Rozpoczął się proces poronienia!”. Czułam, że zaraz zemdleję! Zabrzmiało to tak oficjalnie i uroczyście, jakby za chwilę ordynator miał zabrać głos i wygłosić jakąś wielką mowę. Ten efekt połączony ze słowami, które jakby w zwolnionym tempie docierały do mnie, przeszył całe moje ciało włącznie z duszą. Mimo, że nagle wokół mnie pojawiło się wiele ludzi, to czułam się bardzo samotna.
Czytałam i słyszałam twoją wypowiedź na temat tego, jak zostałaś potraktowana w szpitalu.
W tamtej chwili dla mnie – kobiety, matki, człowieka – zaczął się horror połączony z niedowierzaniem. Nie wiem, w co bardziej jest mi trudniej uwierzyć, czy w to, że to faktycznie zaczęło się – „poronienie”, czy w to, jak zostałam potraktowana. Położne i lekarze zaczęli biegać tam i z powrotem, nagle przynieśli teczki, zaczęły się pytania o dane osobowe, imię ojca dziecka, adres zamieszkania i pytanie: “Czy będzie pani TO chowała?” Jakie TO? To przecież nasze dziecko. Moje ciało i duszę przeszywał ból i w tamtym momencie te wszystkie ankiety, wywiady i jeszcze nazywanie Basi per „to” było odarciem nas z wszelkiej godności. Wszystko odbyło się jak normalny poród, mimo że był to 21 tydzień ciąży, więc w terminologii medycznej było to poronienie. Tydzień później byłby to już poród przedwczesny, a dziecko byłoby skrajnym wcześniakiem, gdyby przeżyło albo wcześniakiem martwo urodzonym.
Widziałaś Basię po porodzie?
Tak. Miała 15 cm i żyła przez chwilę. Nie było mi dane ją przytulić i pożegnać. Ja się o to nie upomniałam, gdyż byłam w strasznym stanie. Po porodzie musiało zostać wykonane czyszczenie macicy – łyżeczkowanie bez znieczulenia, a to był gorszy ból niż cały poród.
Czy udało wam się ustalić przyczynę takiego obrotu wydarzeń?
Podczas pobytu w szpitalu lekarz wpadł na pomysł, żeby zrobić mi CRP i okazało się, że mam w organizmie stan zapalny, więc brałam antybiotyki. Nie udało się go zlokalizować, ale wynik był bardzo zły. Rozpoczynałam kolejny antybiotyk, jak doszło do porodu. Natomiast ogólnie czułam się dobrze, sytuacja wydawała się opanowana. Po poronieniu także kontynuowałam antybiotykoterapię. Przy kolejnym dziecku już kontrolowałam CRP.
Czy poczułaś ulgę, jak dowiedziałaś się jaka jest przyczyna śmierci Basi?
Nie. Nie szukałam odpowiedzi, nie drążyłam tematu. Przyjęłam, że była jakaś infekcja. Widziałam też, że lekarze nie mieli do końca pewności, co było bezpośrednią przyczyną. Podejrzewano, że miałam styczność z jakąś bakterią, ale przeszłam to bezobjawowo, zaatakowane zostało dziecko.
Miałaś poczucie winy po stracie dziecka?
Moje poczucie winy było bardzo duże. To była ostatnia rzecz, z którą musiałam się uporać zanim zamknęłam żałobę. Moja żałoba trwała około 3 lat, mimo że pojawiła się na świecie kolejna córka. Miałam poczucie winy, że nie pożegnałam się z Basią, nie mogłam jej wziąć w ramiona.
Czy w trakcie żałoby potrzebowałaś pomocy psychologicznej albo duchowej?
Zaraz po śmierci Basi to ja byłam osobą, która pocieszała innych. Zaczęliśmy walkę o prawidłowe dokumenty, żeby móc nadać dziecku PESEL, żeby został po niej ślad. Organizowaliśmy pogrzeb. Dopiero po pewnym czasie emocje opadały i jak wokoło ludzie zaczęli funkcjonować normalnie, ja zaczęłam wpadać w typowe objawy żałoby – rozpacz, smutek, zniechęcenie. Opiekowałam się Szymkiem, moim synem, ale w ciągu dnia towarzyszyła mi myśl, żeby jak najszybciej położyć się spać i wypłakać. Bardzo wspierał mnie mąż, wiele rzeczy mieliśmy przepracowanych, potrafił ze mną rozmawiać i zaproponować pomoc. Oprócz tego na naszej drodze stanął mądry kapłan. Ze wsparciem psychicznym ze strony męża i duchowym tego księdza, zaczęłam przepracowywać tę stratę, układać sobie to wszystko w głowie i w sercu.
Co było dla ciebie wsparciem otoczenia? Czy oprócz męża miałaś grono osób, które pomagało ci przejść przez waszą stratę?
Mnie pomogło, że nasi rodzice i rodzeństwo przeżywali to razem z nami. To, że oni uzewnętrznili swoje cierpienie i współodczuwali tę stratę z nami, to dodawało nam otuchy, że jesteśmy w tym razem. Pomogło mi także, że każdy szanował to, o co prosiłam. Przykładowo nie chciałam w Boże Narodzenie dzielenia się opłatkiem i składania życzeń. Nie miałam na to siły. I fajne było to, że moi najbliżsi tę moją potrzebę uszanowali.
Czyli takie uszanowanie uczuć, ale też słuchanie ciebie w tym wszystkim, nie narzucanie swoich pomysłów, rad, cudownych środków na ból.
Widziałam też, że cmentarz i grób Basi odwiedzali bliscy, ale też nasi przyjaciele, koleżanki i koledzy. Podobnie na pogrzebie była licznie rodzina i nasi znajomi, nawet z pracy. To też odbieraliśmy jako wsparcie dla nas.
Po pewnym czasie zdecydowaliście się na kolejne dziecko?
Tak, pojawiło się w nas pragnienie kolejnego dziecka. Kiedy urodziła się Marysia, musiałam skonfrontować się z tym, że ona nie jest Basią, która zmarła. Nie jest zastępczą córką, nie ma nam zapełnić braku Basi, ale jest sobą w pełni.
Kiedy miałaś poczucie, że twoja żałoba się skończyła? Mówiłaś o 3 latach, ale kiedy poczułaś, że ona się kończy?
Odetchnęłam z ulgą wtedy, kiedy Marysia urodziła się żywa i zdrowa. Przyszedł spokój. Natomiast wciąż wracało do mnie poczucie winy, że nie przytuliłam Basi przed śmiercią. Zaczęłam się nad tym zastanawiać, dlaczego to mnie tak boli. W pewnym momencie, gdy zaczynałam pracę w fundacji, uświadomiłam sobie, że ja dlatego przeżywam tak ten fakt, bo patrzę na to z perspektywy czasu i doświadczenia. Mówię sobie, że można było zrobić tamto czy siamto, dopilnować tego czy tamtego. Nie dawałam sobie przestrzeni na wyrozumiałość, że tamten moment to była inna rzeczywistość, wszystko działo się w stresie. Dopiero jak sobie to uświadomiłam, odpuściłam sobie. Widzę też, że to pragnienie świadczy o tym, że tęsknię za Basią i kocham ją. I to we mnie zostanie.
Mnie w mojej tęsknocie za zmarłymi dziećmi pomogła kiedyś myśl, że jak zmartwychwstaniemy, to będziemy mieć ciała. To oznacza, że fizycznie będziemy się mogli przytulić. Prosta rzecz, ale nagle do mnie przyszła taka myśl, która dała mi nadzieję.
Faktycznie, to może przemówić do wyobraźni. Po śmierci Basi trafiłam na książkę dla dzieci, którą czytaliśmy z Szymkiem o chłopcu, który stracił mamę i sam umarł jako dziecko. I jest tam taki obraz, że jak dochodzi do bram Nieba, to pierwsza na spotkanie wybiega mama, którą tracił bardzo wcześnie. To bardzo mnie poruszyło, bo taki prosty obraz także dał mi wiele i pomógł przeżyć pierwsze Boże Narodzenie po śmierci Basi.
Jak sobie wyobrażasz wasze spotkanie z Basią?
Podobnie. Pamiętam, że niedługo po pogrzebie Basi pewien starszy ksiądz powiedział mi, że jak on był młodym klerykiem, spotkał starszego księdza, który mu powiedział, że jak umiera dziecko, obojętnie na jakim etapie, to po śmierci rodziców, w pierwszej kolejności spotykają swoje utracone dziecko. Ja to postrzegam jako nagrodę dla rodziców za całe to cierpienie.
Nasze dzieci są w Niebie, przy Bogu. Jeśli są w Niebie, to nie są żadne aniołki, tylko święte dusze, nasi wstawiennicy.
Tak. Mam uczulenie na określanie zmarłych dzieci, jako „aniołki”. Świadomość, że jestem mamą świętej Barbary, bardzo mi pomaga i zmienia perspektywę patrzenia na moje dziecko. Ktoś mi kiedyś uświadomił, że żaden ojciec Pio, żadna św. Teresa, nikt nie będzie się tak gorliwie za nami wstawiał, jak nasza własna córka.
Być może niektórzy chcąc jakoś załagodzić fakt utraty dziecka trochę je depersonalizują robiąc z niego aniołka. Czyli rozumiem, że wy czujecie wstawiennictwo Basi?
Zdecydowanie. Choćby ze względu na moją pracę, jestem przekonana, że ona mi pomaga zająć się właściwie rodzicami po stracie albo dziećmi, jak choćby teraz podczas moich studiów z psychoonkologii, kiedy przebywam z najmłodszymi na oddziale onkologicznym. Postrzegam to jako owoc, dobro, które mogę realizować dzięki wstawiennictwu Basi, ale też dzięki temu, że mamy więź jako mama i córka. Także tę duchową, bo razem przeszłyśmy krótką drogę na ziemi, ale ona trwa nadal mimo że fizycznie nie jesteśmy razem.
A jak wasz syn przeżywał stratę Basi?
Szymon miał wtedy 4 lata i cieszył się, że będzie miał siostrę. Jak doszło do jej śmierci wytłumaczyliśmy mu, że urodziła się, ale była zbyt mała i słaba, żeby żyć i zmarła. Nie ukrywaliśmy tego przed nim. On to przyjął z pewną prostotą. Widział, że i my i dziadkowie przeżywają te emocje związane ze stratą. Staraliśmy się z nim rozmawiać. Szymek uczestniczył w pogrzebie razem z nami. Razem ze mną i z mężem wprowadzał trumnę z Basią do kaplicy. Tłumaczyliśmy mu prostymi słowami, jak to będzie wyglądało. W sposób prosty rozumiał, że ciało Basi jest w ziemi, a dusza już w Niebie. Przyjął to naturalnie.
A Marysia ma świadomość, że ma siostrę w Niebie?
Tak. Odwiedzamy razem cmentarz. Wprowadzaliśmy ją od razu w sytuację. Tłumaczyliśmy, że ma siostrzyczkę, która zmarła po porodzie. Zauważyłam też, że Szymek cieszył się bardzo, jak byłam w ciąży z Marysią, ale jak zbliżał się termin porodu, upewniał się, że wrócimy ze szpitala z siostrzyczką i nic się nie stanie. Staraliśmy się odpowiadać zgodnie z prawdą, że tak wierzymy i mamy taką nadzieję, ale poród jest takim wydarzeniem, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Staraliśmy się niczego nie obiecywać. Zawsze mówię, że połowa sukcesu to donoszenie dziecka do porodu, a druga połowa to przejście bez komplikacji przez poród. Mam też doświadczenie komplikacji już od pierwszego porodu Szymona właśnie. Pękły mi naczynia krwionośne, dostałam krwotoku i sytuacja była bardzo trudna, ale wszystko skończyło się dobrze. Natomiast jak już wróciliśmy z Marysią do domu, zdrową i całą, Szymonek bardzo się ucieszył i zachwycał się siostrą. Widziałam też, że na początku obdarzył tą swoją drugą siostrę opieką i ochroną i widzę, że było to związane z utratą jednej siostry. Dopiero po latach (obecnie ma 11 lat) zaczął traktować Marysię normalnie. Wie, że z siostrą można się kłócić, pobić, dokuczać. I to jest standardowe.
Czyli jakąś presję wziął na siebie? Lęk o zdrowie kolejnej siostry. Ważne jest jednak konfrontowanie dzieci od małego z tym, że na świecie jest cierpienie, że jest śmierć. To są trudne, ale naturalne rzeczy, wpisane w bieg naszego życia.
Dzieci potrzebują odpowiedzi na ważne pytania, a my jako rodzice musimy im je dostarczać, tak żeby przygotować ich do życia. Jak dziecko widzi, że udzielamy mu chętnie odpowiedzi, budujemy otwartość w relacji, to możemy mieć jakąś pewność, że dziecko do nas przyjdzie z trudnym pytaniem, czy problemem. Jeśli ja czy mąż nie znamy odpowiedzi, nie boimy się powiedzieć, że nie wiemy, ale możemy jej wspólnie poszukać.
Twoje dzieci, jak rozumiem, wiedzą też na czym polega twoja praca, która jest związana stricte z tematyką cierpienia i śmierci najmłodszych.
Dla moich dzieci to jest normalne. Szymon pyta na przykład, ile dzieci będziemy chować dzisiaj. W szkole kiedyś powiedział, że jego mama grzebie dzieci.
Co mówisz zatem rodzicom, którzy mierzą się ze stratą dziecka?
Często im powtarzam rodzicom, że życie choćby trwało sekundę, prędzej czy później wyda owoc. Jestem pewna, że rodzice go odkryją. Staram się ich nakierować nie na żal i smutek, ale spojrzenie na życie jako wartość samą w sobie i odkrycie w tym nadziei.
W takim razie czym jest dla ciebie bycie mamą?
Cały czas się tego uczę. To jest nieustanna szkoła dla mnie. Bycie mamą to bycie opiekunką, nauczycielką, przyjaciółką, powierniczką. W tym określeniu skrywają się liczne role. Macierzyństwo to dar, który jak przyjmiesz, wiąże się z tym, że niesie ze sobą pewien ciężar. Nie zawsze bycie mamą realizuje się w sposób jaki sobie zaplanujemy czy oczekujemy. Oprócz pięknych stron jest ta trudna. W przypadku utraty dziecka, mama nie przestaje być mamą. Realizuje macierzyństwo w sposób duchowy. Często uświadamiam mamom, z którymi pracuję, że mogą i powinny myśleć o sobie, że są mamami. Mają do tego prawo.
Jak ktoś pyta ile masz dzieci, to co odpowiadasz?
Trójkę. Jedna córka nam zmarła, a dwójkę mam tu na ziemi. Nic bym w tej historii nie zmieniła. Po prostu przyjęłam ją taką, jak jest i akceptuję to, że takie było powołanie Basi i tak, a nie inaczej Basia miała wpłynąć na nasze życie.
Do takiej odpowiedzi dojrzewa się z czasem. Ostatnio sama odpowiadam, że jestem mamą dla szóstki dzieci. Dwie córki i syn są w Niebie, a trzech chłopaków wychowujemy tu, na ziemi. Dwóch naszych biologicznych i jednego w ramach pieczy zastępczej. Jeśli miałabyś podsumować wydarzenia jednym zdaniem lub nawet jednym słowem z tamtego trudnego dla was czasu, co by to było?Powiedziałabym, że nic bym w tej historii nie zmieniła. Po prostu przyjęłam ją taką, jak jest i akceptuję to, że takie było powołanie Basi i tak, a nie inaczej Basia miała wpłynąć na nasze życie. Gdybym miała podsumować jednym słowem, to byłoby to słowo: siła. Dlatego, że Basia i jej historia stanowi dla nas siłę. Widzę też, jaka jest mocna więź z moim mężem dzięki temu. Staliśmy się sobie bliżsi. Tak samo w wychowaniu dzieci. Siostra w Niebie to ich siła.
Numer alarmowy fundacji dla rodziców po stracie dziecka: 889 871 805
[Za: stacja7.pl ]