Trzeba wielkiej odwagi, żeby zostawić wszystko za sobą – tak opowiada o kobietach, które tam trafiają, możliwościach pomocy i nadziejach na przyszłość. s. Magdalena Krawczyk prowadząca Dom Samotnej Matki im. Stanisławy Leszczyńskiej w Łodzi.
Ewa Rejman: Co musiały przeżyć mieszkanki domu samotnej matki?
S. Magdalena Krawczyk: Przeważnie trafiają do nas młode kobiety, które doświadczyły różnego rodzaju traum, często były ofiarami przemocy. Niektóre z nich są bezdomne lub uzależnione, inne po prostu zostały same, kiedy dowiedziały się, że są w ciąży. Zdarzały się kobiety, które w dziewiątym miesiącu ciąży tułały się po ulicy. Albo mieszkały w pustostanie i trafiły do nas po porodzie, gdy w szpitalu okazało się, że nie mają dokąd wrócić ze swoimi dziećmi.
Traktują to wyjście jako ostateczność?
To na pewno bardzo trudny krok. Przyjście i zapukanie do naszych drzwi, często nie mając przy sobie prawie niczego, jest aktem wielkiej odwagi. Niektóre kobiety są umieszczane u nas przez swoich kuratorów. Myślę, że im najtrudniej jest się przystosować. Trzeba wtedy dużo się napracować, żeby zdobyć ich zaufanie i przekonać je do współpracy.
Co dzieje się później, kiedy już przekroczą ten próg?
Zależy nam na tym, żeby od początku czuły się bezpiecznie, żeby wiedziały, że będą tutaj traktowane z szacunkiem. Przewidujemy zawsze dwutygodniowy „okres ochronny”, w którym skupiamy się na ich podstawowych potrzebach – na tym, żeby mogły odpocząć, wyspać się, najeść, wykąpać, ubrać się w czyste ubrania. Wydaje nam się to prozaiczne, ale dla nich często było nieosiągalne. Potem proponujemy im skorzystanie z szerszej oferty wsparcia ośrodka – pomocy psychologa, pedagoga, położnej, pracownika socjalnego, lekarza. Okazuje się, że część z nich w ogóle nie korzystała wcześniej z opieki zdrowotnej. Końcowym punktem, do którego dążymy, jest usamodzielnienie naszych mam, ich aktywizacja społeczna, doprowadzenie do tego, aby mogły wyprowadzić się do swojego mieszkania, żeby ukończyły odpowiednie kursy zawodowe i znalazły pracę.
Wspomniała siostra, że niektóre z kobiet, trafiły do Domu, ponieważ padły ofiarami przemocy. Oczywiste wydaje się, że mieszkanie powinien opuszczać sprawca przemocy. I to natychmiast po interwencji policji, a nie kobieta, która została przez niego skrzywdzona. Jak to wygląda w praktyce?
Nie zdarzyło się jeszcze u nas, żeby to mężczyzna dopuszczający się przemocy opuszczał mieszkanie. Najczęściej to policja kobietę razem z dziećmi przywozi do naszego Domu…
Zgodnie z nowym prawem przecież taki mężczyzna, jeśli policja stwierdza, że stwarza bezpośrednie zagrożenie, powinien natychmiast opuścić mieszkanie i dostać zakaz zbliżania się do pokrzywdzonych trwający co najmniej 14 dni.
W praktyce rzadko jest to egzekwowane. Kobiety zresztą bardzo się boją, że po takim zakazie mężczyzna wróci i zechce się zemścić, dlatego wolą same od niego uciec. Dla nich samych bezpieczniej jest więc trafić do nas.
Może chociaż pomoc, jaką otrzymują od sióstr, pozwoli im stać się silniejszymi… W Domu panują jednak pewne reguły, których muszą przestrzegać. Łatwo im się do nich przyzwyczaić?
Jest to dla nich trudne, bo często dotąd żyły w świecie bez jakichkolwiek zasad. Na agresję odpowiadały agresją i nie znały innych sposobów zachowania. Mieszkała u nas osiemnastoletnia dziewczyna, sama będąca matką, której jej własna mama nigdy niczego nie zabraniała i nigdy niczego od niej nie wymagała. Od dziecka mogła wychodzić z domu na całe noce i robić, co tylko jej się podobało. U nas było jej trudno się przystosować, ale starałyśmy się jej wytłumaczyć, że nie działamy przeciwko niej. Kobietom mieszkającym u nas pomaga świadomość, że nie są same i że obok nich mieszkają ich koleżanki będące w bardzo podobnej sytuacji.
Zdarzyły się takie przypadki, w których myślała siostra, że jakaś mama nie przystosuje się do zasad panujących w Domu, że nie da się jej pomóc, a ostatecznie okazało się, że spotkało siostrę pozytywne zaskoczenie?
Jedna z mam, która obecnie u nas przebywa, wcześniej odchodziła już trzykrotnie. Wydawało się, że nie będzie umiała u nas funkcjonować. Teraz wróciła, podjęła terapię, właśnie przyznano jej lokal socjalny i za kilka miesięcy będzie mogła się usamodzielnić. Kiedy na nią patrzę, jestem przekonana, że warto było na nią czekać i przyjąć ją więcej niż te trzy razy.
Poznając historie kobiet, które trafiły do Domu, można zauważyć, że większość z nich sama została wychowana w rodzinach, w których doświadczały przemocy, że od samego początku było im dużo trudniej niż innym. Wydaje się to bardzo niesprawiedliwe, że nasza przyszłość w pewien sposób jest definiowana w momencie urodzenia, albo nawet wcześniej…
Trudno jest to czasami pojąć… Mimo wszystko mam przekonanie, że krąg przemocy można przerwać. Kiedy patrzę na dzieci naszych mam, to widzę, że one mogą żyć szczęśliwie, wcale nie muszą powielać negatywnych wzorców. Pomagając mamie, dajemy szansę jej dziecku. Mamy kontakt z wieloma, którym się udało, i trudno teraz uwierzyć, że to te same osoby, co kiedyś.
Czy zdarza się, że zamiast doświadczyć wsparcia są osądzane przez osoby trzecie?
Wiem, że ocenianie, nieprzychylne i pogardliwe komentarze, pochodzące czasami nawet od ludzi związanych z Kościołem, bardzo te kobiety rani. Nikt z tych osób nie wszedł w ich buty i nie przeszedł ich życia, nie mają pojęcia, jak było ono okrutne. Na samotną matkę nie można patrzeć jak na beneficjanta pomocy społecznej, ale raczej jak na człowieka, który już pokonał wiele trudności. Dla mnie te matki są bohaterkami, bo w pewnym momencie dały radę powiedzieć „dość”, wyrwać się z kręgu przemocy, w którym tkwiły. Trzeba mieć niesamowitą odwagę, żeby spakować dziecko, uciec i zapukać do drzwi ośrodka, w którym jednak kobiety znajdujące się w „normalnej” sytuacji nie chciałyby być.
Adresy Domów Samotnych Matek znajdziesz na naszej stronie: https://www.hli.org.pl/pl/artykuly/751-domy-samotnej-matki-w-polsce
[Za: aleteia.org.pl, zdj. Unsplash/jenanorman oraz Facebook/Magdalena Krawczyk]