Wydarzenia ostatniego roku koncentrujące się wokół ochrony życia poczętego pokazały, że ludzkie życie wciąż jest zagrożone. Jednak z drugiej strony dały impuls wielu cichym bohaterom do podzielenia się swoją historią, a w ten sposób – być może – do dodania odwagi tym, którym dziś jej bardzo brakuje i którzy wołają o wsparcie…
Głos tych bohaterów to głos rodziców, którzy ocalili swoje dziecko przed aborcją. To też głos tych, których bezinteresowna pomoc dała nadzieję, że choć może po ludzku sytuacja jest beznadziejna, jednak razem potrafią stawić czoła wyzwaniu ocalenia bezcennego daru życia.
Gdy dowiedziała się, że jest w drugiej ciąży, dzieciątko pod jej sercem miało pięć tygodni. Przez kolejne dziesięć miała w planach aborcję. Klaudia (22 l.) zgłosiła się do odpowiednich „internetowych pomocników” – z ADT, który miał jej wszystko „załatwić”. Zostałam sama. Ojciec dzieci jest narkomanem, alkoholikiem i hazardzistą. Bałam się reakcji moich najbliższych – wyznaje. Do aborcji namawiały ją mama, babcia, chrzestna. Klaudia leczy się na depresję i pomyślała, że jeśli zdecyduje się na ten krok, to jej stan może się pogorszyć, ale i tak nie chciała tego dziecka. Do piętnastego tygodnia kontaktowała się z „pomocnikami”. Zaproponowali jej wyjazd na aborcję do Holandii. Na szczęście pojawili się też ludzie, dzięki którym historia dziewczyny zmieniła bieg. Odnaleźli ją na grupie namawiającej do aborcji. Obiecali, że we wszystkim pomogą, z przygotowaniem wyprawki dla dziecka, z opłatami za mieszkanie. Do akcji włączyły się również fundacje. Pomocą była także moja przyjaciółka Beata, która wbijała mi do głowy, żebym tego nie robiła. Gdy już planowałam wyjazd do Holandii, pokazała mi filmik, jak wygląda aborcja – przyznaje Klaudia. W końcu przyszedł szczęśliwy dzień – 24 sierpnia 2020 r. Wtedy urodził się Dawidek – silny, duży mężczyzna. Ważył ponad 4 kg! To drugi wielki skarb Klaudii – ma już 3-letnią Maję. Dawidek jest podobny do mnie i tak we mnie wpatrzony jak w obrazek. Nikt w życiu nie był we mnie tak wpatrzony jak on – opowiada szczęśliwa i dumna mama. Starsza siostrzyczka już pomaga w opiece nad Dawidkiem. Klaudia przyznaje, że ma chwile słabości, dużo płacze. Ale jestem szczęśliwa. Inna decyzja byłaby największym błędem w życiu i wtedy dopiero bym się stoczyła – przyznaje. Zanim zaszła w ciążę z Mają, była w ośrodku leczenia dla uzależnionych od używek. „Gdybym dokonała aborcji, myślę, że wpadłabym znowu w nałogi, nie miałabym ani Mai, ani Dawida” – nie ma wątpliwości Klaudia.
Choć jego mama zmarła 25 lat temu, dziś ma coś ważnego do przekazania nam wszystkim. Kiedy dowiedziała się, że nosi mnie pod sercem, już od prawie trzech lat cierpiała na chorobę, która ostatecznie, po kolejnych siedmiu latach, doprowadziła do jej śmierci – zaczyna swoją opowieść ks. Tadeusz Fac, wikariusz z parafii św. Jana Pawła II w Lublinie. Lekarz, kiedy dowiedział się, że mama jest w ciąży, był bardzo zły. Twierdził, że ciąża spotęguje skutki choroby i że trzeba mnie zabić. Mama powiedziała, że w żadnym wypadku się na to nie zgodzi. Od lekarza dostało się jeszcze mojemu tacie, który powiedział to samo co mama – kontynuuje historię. I co się okazało? Ciąża jakby zmobilizowała organizm mamy ks. Tadeusza do walki z chorobą. Kto wie, czy mama nie umarłaby wcześniej, gdyby nie to, że przez dziewięć miesięcy nosiła pod sercem małego Tadzia? Ja mamie dzisiaj bardzo dziękuję, że tego lekarza nie posłuchała, bo dzięki temu po prostu żyję – opowiada uratowany przed aborcją kapłan. Trudno mu sobie wyobrazić, jak czują się (lub będą się czuły) dzieci tych, którzy wyrażają poparcie dla strajku kobiet. Myślę, że gdyby to zrobiła moja mama, ja czułbym się strasznie. Byłby to dla mnie sygnał: «Zobacz, synu, popieram akcję, która dąży do tego, że można uśmiercać niepełnosprawne dzieci przed urodzeniem. Czyli gdybyś ty był niepełnosprawny, to dzisiaj byś tu ze mną nie siedział, ale miałeś szczęście, byłeś zdrowy, to cię nie zabiłam». Moja mama przed takim wyborem nie stała, lecz stanęła przed inną poważną decyzją – podkreśla ks. Tadeusz.
Małgosia (młoda wdowa i mama trójki dzieci) znała Paulinę od wielu lat. Jednak tamto spotkanie z 2019 r. zmieniło ich życiorysy. Byłyśmy na zakupach. Jej dzieci uciekały i krzyczały. Podeszłam zagadać. A ona na głos, przy ludziach, zaczęła wykrzykiwać, że jest w ciąży i że ma raka, że żałuje, że nie usunęła, i że ma tego dosyć! Wymieniłyśmy się numerami, zaproponowałam spotkanie – wspomina Małgosia. Paulina była wtedy w szesnastym tygodniu ciąży. Zdiagnozowano u niej nowotwór złośliwy w okolicy płuc. Rozważała aborcję eugeniczną. Małgosia tłumaczyła jej, że wcale nie musi przerywać leczenia onkologicznego, że są inne metody leczenia, zaoferowała wsparcie. Paulina mówiła, że to dużo kosztuje, że nie da rady… Małgosia jednak bardzo zaangażowała się w pomoc. Zorganizowała „siatkę wsparcia”. Bo jak mówi, jedną osobę łatwo zbyć, ale kiedy już kilkanaście osób mówi, że się uda, to trudniej to zlekceważyć. Paulina była też pod opieką lekarza – profesora onkologii, który także zapewniał ją, że z chorobą nowotworową można urodzić. Jednak do dwudziestego czwartego tygodnia „siatka” siedziała jak na szpilkach, bo trudno było przekonać Paulinę. Warunki też nie były łatwe. Mieszkali wówczas na 28 metrach, on ćpał i pił, do tego dochodziły jeszcze namowy niektórych osób z otoczenia. Na szczęście udało się! Paulina urodziła czwarte dziecko – zdrowego Szymonka. Niedługo później poszła na usunięcie guza. Dziś bardzo cieszy się najmłodszym synkiem, który ma już 2,5 roku. Jest ślicznym, najukochańszym, bardzo bystrym i wesołym dzieckiem. Rodzina dostała także większe mieszkanie… A Małgosia nie przestaje jej wspierać.
Kobiety, które nie napotkały pomocy i poddały się aborcji: … Nocne koszmary, przenikający serce ból, który trudno czymkolwiek uśmierzyć… i ogromne uczucie pustki. One wiedzą, że nie był to "zlepek komórek", ale ich ukochane dzieci. Gdyby wtedy znalazła się choć jedna osoba, która dałaby mi wsparcie, nie zabiłabym swojego dziecka - wyznaje każda kobiet, które zbiły swoje nienarodzone dziecko (…) Syndrom poaborcyjny jest jak powietrze - nie widzimy go, choć możemy poczuć. Czasami może zaatakować po latach. Snuje się między matką, ojcem, babcią, a nawet rodzeństwem. Zatruwa. Jak mówi s. Maksymiliana Kamińska, która pomaga nie tylko kobietom, ale i mężczyznom w wychodzeniu z traumy proaborcyjnej: kobiety po aborcji spowiadają się wielokrotnie, bo nie ufają do końca, że Jezus im wybaczył. Dostają rozgrzeszenie, czują chwilową ulgę, jednak dalej nie mogą sobie wybaczyć.
[Na podstawie TakRodzinie, KAI, zdj. Unsplash/ryan-stone]