Po drodze do domu kupił paliwo. Pogoda była okropna: duży mróz i śnieg. Wolał mieć zapas benzyny w tym trudnym czasie. Takiego mrozu nie było od czasu, gdy się urodził. U nich śnieg nie pada, a jeżeli nawet to niezwykle rzadko i bardzo niewiele. Ale to, co się wtedy działo, przekraczało jego wyobraźnię. Tego w Teksasie nigdy nie było! Tam jest zawsze ciepło, a często nawet za ciepło!
Gdy dojechał do domu było ponad dwadzieścia stopni mrozu i właśnie wyłączyli prąd. Jego żona, Helen, była zaniepokojona. Właśnie mijał 25 tydzień ciąży. – Jak to dobrze, ze jeszcze jest czas. Będzie rodzić dopiero w maju, a wtedy na pewno będzie już ciepło – pomyślał i pobiegł do żony.
Coś jednak było „nie tak”. Wystraszona Helen trzymała się za brzuch i miała skurcze! Coraz częściej. – Za wcześnie! Co się stanie z naszym dzieckiem?
Nie miał żadnych wątpliwości – musi, koniecznie musi!!!! zawieźć żonę do szpitala! W domu nie dadzą sobie rady!
Samochód mieli duży i mocny. Pełen paliwa, dzięki Bogu – pomyślał. Zaniósł żonę, zawinął kocem na tylnym siedzeniu i ruszyli. Śnieżyca nabierała sił!
W Stanach Zjednoczonych w takich sytuacjach policja z reguły zamyka dorogii przelotowe i autostrady z uwagi na bezpieczeństwo podróżujących. W Teksasie jednak sytuacja była tak ekstremalna, że wszystko „waliło się” na raz. Na autostradę wyjechali, ale po kilkunastu kilometrach wiatr zepchnął ich do rowu i dalej jechać się nie dało.
Helen jednak nie była w stanie poczekać. Dziecko pchało się na świat. Dzielna mama odebrała je sama, leżąc a tylnym siedzeniu ich SUVa. Miała w ramionach córeczkę, która mogła się zmieścić w jej dłoniach. Żywą! Zawinęła ją w ręcznik, przygotowany do szpitala, przytuliła do piersi i dodatkowo owinęła swoim swetrem i kurtką.
Wiedzieli, że tak maleńkie dzieci mogą szybko zmarznąć, a na dworze dookoła nich było minus dwadzieścia stopni mrozu i zamieć śnieżna. Tata dał radę wyjechać na drogę. Dodzwonił się też do policji. To wszystko jednak trwało dosyć długo. W samochodzie było ciepło – dziękował Bogu, że ma dużo paliwa.
Policjantom udało się do nich dotrzeć. W ich eskorcie udało się dojechać do szpitala.
Mała trafiła do inkubatora, mama w ręce troskliwego personelu medycznego. W szpitalu prąd był tylko w ramach systemu awaryjnego, ale to wystarczyło. Cały stan Teksas był odcięty od prądu i wody przez prawie tydzień.
Na imię dali córeczce Amari, co po hebrajsku znaczy „cud”. Amari jest zdrowia i rozwija się znakomicie.
Dr Vijay Nama, dyrektor szpitala Baylor University Medical Center NICU powiedział: - urodzić się przedwcześnie w samochodzie na autostradzie, gdy na zewnątrz panuje siarczysty mróz, śnieżyca, nie ma żadnej pomocy i przeżyć – to prawdziwy cud. Takie dzieci bardzo szybko marzną, mają kłopoty z oddychaniem, mają małe szanse na przeżycie. A ta mała rozwija się znakomicie. To prawdziwy cud, że tak małe dziecko, które po urodzeniu nie miało szans na pomoc medyczną, dzisiaj ma się tak dobrze. To niesamowite, bardzo niezwykłe!
Lekarze zadbali o małą Amari, która pokonała już wszystkie trudności i rozwija się prawidłowo. Jako wcześniak musi jednak przez dłuższy czas pozostać w inkubatorze. Ma wrócić do domu dopiero w maju – wtedy gdy zgonie z planem miała się dopiero urodzić.
Udostępnij tę informację
Źródło: Life News/SPUC, opracowanie własne – 10 marca 2021 r.