Odmawiała aborcji każdego z trójki swoich dzieci. Dla najmłodszego synka zaryzykowała życie. Przepiękny przykład macierzyńskiej miłości. Chiara Corbello Petrilla wkrótce może zostać błogosławioną.
„Wszystkim mamom chcę powiedzieć, że liczy się najbardziej dar, jakim jest dziecko, a nie czas, jaki się z dzieckiem przeżyje" – podkreślała Chiara Corbella Petrillo.
„Ostatnie miesiące jej życia pokazały mi, że moja żona jest naprawdę święta. Jednak zobaczenie w kościelnym edykcie otwierającym proces beatyfikacyjny stwierdzenia „sługa Boża Chiara” przyprawiło mnie o gęsią skórę" – mówi wzruszony mąż Enrico Petrillo. Stwierdza on, że po tym jak się umiera, można poznać, jak ktoś żył.
Chiara Corbella urodziła się w Rzymie w 1984 r. W 2002 r. wraz z przyjaciółkami pojechała do Medjugorje. Tam spotkała Enrica, 23-letniego wiecznie uśmiechniętego rzymianina. Od razu poczuła, iż spotkała swojego przyszłego męża. Para zaczęła się spotykać, jednak w głowie 18-letniej Chiary, która nigdy wcześniej nie miała chłopaka, rodziło się wiele pytań o przyszłość. Za radą kierownika duchowego o. Vita D’Amato pojechała na rekolekcje do Asyżu.
„Zrozumiałam, że przyszłości małżeństwa nie buduje się na realizowaniu własnych pragnień i formowaniu drugiej osoby według własnych oczekiwań. Bóg nigdy niczego nie zabiera, a jeżeli tak robi, to tylko po to, by ofiarować ci dużo więcej” – notowała w dzienniku.
Po 6 latach znajomości para pobrała się w Asyżu, a gdy wrócili z podróży poślubnej, okazało się, że oczekują upragnionego dziecka.
Niestety już wczesne USG wykazało, że dziecko urodzi się z ciężkim upośledzeniem niepozwalającym mu na dalsze życie.
„Najpierw przekazano nam diagnozę – bezmózgowie, a potem jako jedyne wyjście z sytuacji zaproponowano aborcję, mówiąc, że dziecko nie przeżyje nawet doby” – wspominała. Wspólnie z Mężem Enrico zdecydowanie odmówili. Córeczkę nazwali Maria Grazia Letizia. „Będziemy jej towarzyszyć tak długo, jak tylko będziemy w stanie” – pisała Chiara w dzienniku.
„Tuż przed śmiercią dodała, że gdyby wówczas uległa i zdecydowała się na aborcję, byłby to najczarniejszy dzień w jej życiu, który chciałaby wymazać z pamięci. A tak był to jeden z najpiękniejszych dni. Poród przebiegł bez komplikacji. Pełni miłości rodzice ubrali córeczkę w różowe ubranka i tulili w ramionach. Została ochrzczona. Po 30 minutach odeszła kochana” – czytamy na portalu „Gość.pl”.
„Nie ma ważniejszej rzeczy, niż pozwolić człowiekowi urodzić się, tak by mógł być kochany" – opisywali małżonkowie.
Po kilku miesiącach okazało się, że Chiara ponownie jest w ciąży. Jak się jednak okazało, już na pierwszych badaniach przyszli rodzice dowiedzieli się, że dziecko urodzi się bez nóg.
„Zacząłem planować udogodnienia w domu, tak by synek mógł się spokojnie rozwijać. Jego niepełnosprawność nas nie przerażała, cieszyliśmy się życiem, które zostało nam dane” – wspomina Enrico.
Na dalszym etapie badania wykazały, że chłopczyk nie ma nerek, ma niedorozwinięte płuca i pęcherz, a i pozostałe narządy wewnętrzne nie dają mu szans na przeżycie. Rodzice po raz kolejny odmówili aborcji. Davide Giovanni został ochrzczony, otoczony miłością i po 38 minutach odszedł.
Chiara była pełna zaufania, powtarzała, że nawet największe nieszczęścia dzieją się po coś.
„W małżeństwie Bóg zechciał dać nam dwoje wspaniałych dzieci – pisała w swym dzienniku. – Ale poprosił, byśmy towarzyszyli im tylko do narodzin, pozwolił nam je utulić w ramionach, ochrzcić i oddać z powrotem w ramiona Ojca ze spokojem, miłością i niepojętą radością”.
Vito przez wiele lat był kierownikiem duchowym najpierw Chiary, a potem obojga.
„Bóg oczyszczał ich wiarę, uczył ich miłości i odkrywał przed nimi prawdziwy sens życia. Mimo cierpienia widać było, że są szczęśliwi. To jest tajemnica chrześcijaństwa” – mówił duchowny.
Choroby i śmierć dwojga dzieci, nie zabrały im marzeń, co do bycia rodzicami. Przeszli szereg badań, m.in. genetycznych, które wykazały, że choroby dzieci nie były ze sobą powiązane. Chiara po raz trzeci raz zaszła w ciążę, która rozwijała się prawidłowo.
Jak się okazało tym razem to Chiara musiała zmierzyć się z chorobą. Na początku ciąży na swoim języku zauważyła zmianę. Po wykonaniu badań diagnoza była następująca: złośliwy rak języka. Ciężarnej kobiecie wycięto kawałek języka, jednak nie zgodziła się na dalsze leczenie, ponieważ zagrażało to życiu i zdrowiu jej dziecka. Lekarze po raz kolejny namawiali ją do aborcji. Ona jednak walczyła o każdy kolejny dzień synka.
„Dziś przybyło mu kolejne kilka gramów” – pisała w dzienniku, dodając, że matka może dać dziecku przede wszystkim życie.
Francesco urodził się 30 maja 2011 r. Trzy dni później w tym samym szpitalu Chiara rozpoczęła chemioterapię. Jednak było już za późno, ponieważ komórki nowotworowe rozsiane były po całym jej organizmie. Ostatnie miesiące życia matki były ciężkie, jednak małżeństwo Chiary i Enrica się pogłębiło.
„Piękna jest świadomość, że sam Chrystus trwa przy krzyżu człowieka – wyznaje Enrico. – Jestem fizjoterapeutą i pracowałem z ludźmi chorymi terminalnie. Wiedziałem, co nas czeka, nigdy nie myślałem jednak, że można tak pięknie umierać – dodaje Enrico.
„Chiare bolał dosłownie każdy fragment ciała, nie mogła już chodzić, gdy postanowili pojechać z rodziną i przyjaciółmi do Medjugorje, gdzie się poznali. Zebrało się ponad 160 osób. Zajęli cały samolot. Każdy z gości dostał od Chiary różaniec i obrazek Matki Bożej. – To był czas niezwykłej łaski, jedyny podczas choroby, kiedy Chiara nie odczuwała bólu i miała znów siły, by chodzić” – wspomina Enrico.
12 czerwca 2012 r. w Kościele czytano Ewangelię o soli ziemi i świetle świata. O pierwszej w nocy o. Vito odprawił Mszę św. przy łóżku Chiary, gdzie zebrała się cała rodzina. Enrico rozesłał do przyjaciół SMS-a: „Nasze lampy są zapalone. Czekamy na Oblubieńca”.
Kościół św. Franciszki Rzymianki pękał w szwach, podczas pogrzebu Chiary. Kilkudziesięciu księży w białych szatach sprawowało Mszę św., której przewodniczył o. Vito. Między ławkami biegał mały Francesco, a mąż Enrico, odczytał list – testament Chiary skierowany do jej synka: „Francesco, idę do nieba zająć się Marią i Dawidem, a ty zostaniesz z tatą. Tam będę się za was modlić. Pan Bóg od zawsze chciał, żebyś żył, i On sam wskaże ci drogę, jeśli otworzysz przed Nim swoje serce. Zaufaj Mu, bo naprawdę warto. Chiara, twoja mama”.
Na prośbę Chiary na pogrzeb nie przynoszono kwiatów, za to każdy z uczestników otrzymał doniczkę z małą roślinką – symbol życia, które trzeba pielęgnować. Na pogrzebie nazwano ją drugą Gianną Berettą-Mollą.
Chiara była zwyczajną kobietą, tyle że codzienność przeżywała w sposób nadzwyczajny, i to właśnie w niej pociąga – mówi postulator w procesie beaty fikacyjnym o. Romano Gambalunga.
[Za: Gosc.pl, Facebook/opoka.org.pl, zdj.wikipedia, aleteia}