Badania naukowe potwierdzają, że komórki płodowe dziecka rozpoczynają wędrówkę do organizmu matki już 4. tygodniu ciąży. Pozostają one na zawsze w jej sercu, nerkach, żołądku, mózgu i innych narządach. Zjawisko to nazwano „embrionalno-matczynym mikrochimeryzmem”. Badania wskazują, że komórki te są aktywne i mają poważny wpływ na układ immunologiczny matki.
Już w roku 1893 niemiecki patomorfolog dr Christian Georg Schmorl zidentyfikował obecność komórek płodowych w tkance płucnej matek. Podczas badań na Uniwersytecie Stanford w 1979 roku w krwi kobiet, które miały synów, odkryto obecność chromosomów Y, które determinują płeć męską. Po kilku latach od porodów kobiety te przebadano powtórnie.
Komórki męskie nadal znajdowały się w ich narządach. Nawet w 6 procentach krwi stwierdzono obecność DNA ich synów. W 1996 roku dr Diana Bianchi, genetyk z Tufts Medical Center odnalazła męskie komórki płodowe we krwi kobiety, która urodziła syna 27 lat wcześniej.
Zjawisko wymiany komórek między matką a dzieckiem potwierdził także zespół patologów z Leiden University Medical Center w Holandii. Badali oni 26 kobiet, które urodziły synów, ale zmarły w czasie ciąży lub po porodzie. W czasie sekcji w ich organach stwierdzono obecność męskich komórek, zawierających chromosom Y.
W 2010 r. „Scientific American” napisał o tym zjawisku jako o wielkim odkryciu, nazywając wymianę między komórkami matki i dziecka „chemiczną konwersacją”. Wyniki badań holenderskich opublikował jeden z prestiżowych medycznych periodyków „Molecular Human Reproduction”, ale dopiero w 2019 roku, co spowodowało większe zainteresowanie tematem, chociaż sprawa nie jest nowa. Badacze z Singapuru stwierdzili, że dziecko pozostaje zapisane w ciele matki na zawsze. W lipcu pisał o tym „New York Times”, wywołując sensację i duże zainteresowanie.
Obecność komórek synów i córek w organizmie matki może być szansą na nowe możliwości leczenia. Wiadomo już, że transfuzja krwi czy transplantacja organu od syna może uratować matkę w przypadku wielu chorób. Zwiększając odporność matki, wspomaganej bliskimi jej komórkami syna, powstaje znacznie większa szansa na pokonanie raka. Dzięki obecności tych komórek możliwa jest na przykład regeneracja chorej wątroby.
Zjawisko to potwierdza szczególną więź pomiędzy matką, a jej dziećmi, która jest żywa przez całe życie, niezależnie od tego czy dziecko urodziło się żywe czy zostało poronione. Wiadomo już, że kobiety, które mają więcej dzieci i im później rodzą ostatnie dziecko, posiadają w swoim organizmie więcej tych embrionalnych komórek, co powoduje, że mniej chorują i wolniej się starzeją.
W rzeczywistości matka nigdy nie rozstaje się ze swoim dzieckiem. Ono na zawsze pozostawia w jej ciele fizyczny ślad. Może to także tłumaczyć długotrwałe stany depresyjne po aborcji, nazywane zespołem poaborcyjnym. Dziecko jest na zawsze, nie można go wymazać nie tylko ze wspomnień i psychiki matki, ale także z jej ciała. Badania trwają.
Źródło: Tygodnik Gość Niedzielny – 1 września 2019